Lotniskowce atomowe US Navy są największymi okrętami w historii. Każdy kosztuje około 10 miliardów dolarów i są pływającymi miastami mieszczącymi około 5 tysięcy ludzi. To symbole potęgi militarnej USA. Sam fakt, iż jeden z nich znalazł się w sytuacji wymagającej awaryjnych uników, jest niezwykle wymowny. Pokazuje to, jakim wyzwaniem jest ruch Hutich, finansowany i uzbrajany przez Iran, oraz pośrednio wspomagany przez Chiny. Co więcej, pokazuje też, jakim problemem dla tych wielkich okrętów jest rozwój nowych rodzajów broni.
REKLAMA
Nieprzyjemna sytuacja i problemy
Informacja o wypadku z udziałem F/A-18 Super Hornet została oficjalnie opublikowana przez US Navy w poniedziałek. Ten samolot to podstawowa maszyna pokładowa floty USA, przeznaczona do wykonywania najróżniejszych zadań. Jedna kosztuje około 65 milionów dolarów. Jak wynika z komunikatu maszyna, którą akurat przemieszczano w hangarze, z jakiegoś powodu wypadła za burtę. Razem z nią poleciał przyczepiony do niej mały traktor-holownik. Jeden marynarz został lekko ranny. Do wypadku doszło na Morzu Czerwonym. Nie poinformowano w ogóle o jego przyczynach. Samoloty i śmigłowce czasem wypadają za burty lotniskowców w wyniku awarii, błędów czy złej pogody. Tego rodzaju zdarzenia są jednak bardzo rzadkie.
Kilkanaście godzin później kilka amerykańskich mediów (telewizja CNN czy portal "Task and Purpose") podało przyczynę wypadku, powołując się na swoje nieoficjalne źródła. Wytoczenie się maszyny za burtę miał spowodować gwałtowny manewr unikowy lotniskowca, wykonany ze względu na ostrzał ze strony Hutich. Choć lotniskowce są wielkie, to w skrajnych sytuacjach mogą wykonywać zaskakująco gwałtowne zwroty. Poniżej nagranie takich z testów najnowszego lotniskowca atomowego USS Gerald R. Ford.
Zobacz wideo
Każdy taki zwrot trwa mniej niż minutę. W ich trakcie okręt mocno się przechyla, choćby o kilkanaście stopni. Wszystko, co nie jest zabezpieczone, w takiej sytuacji zaczyna się przemieszczać po pokładzie. Jak podczas naprawdę złej pogody. Dodatkowo w stanie zagrożenia zwykle nie jest wykonywany tylko jeden taki zwrot, ale cała ich seria, co stanowi jeszcze większe wyzwanie dla wszystkiego, co znajduje się na pokładach.
Można sobie wyobrazić, iż obsługa właśnie przetaczająca samolot pomiędzy hangarem a podnośnikiem (na okrętach typu Nimitz są cztery, umieszczone na burtach), została zaskoczona przez niezapowiedziany gwałtowny manewr i silny przechył. Same hamulce samolotu i ciągnika w takiej sytuacji jak najbardziej mogą być niewystarczające (pusty F/A-18 to około 11 ton, a z uzbrojeniem i paliwem dwa razy więcej). Konieczne jest szybkie podłożenie specjalnych klocków pod koła, albo przypięcie łańcuchami do uchwytów na pokładzie. Ewidentnie to się nie udało i doszło do wypadku. Zespół obsługujący straconą maszynę najpewniej ma teraz dużo nieprzyjemności, a całą obsługę hangaru i pokładu czekają liczne ćwiczenia sprawnego zabezpieczania samolotów i innych przedmiotów na wypadek nagłych przechyłów.
Atak przy pomocy Iranu, Chin i Rosji
Co jednak najbardziej interesującego w tej sytuacji, to iż lotniskowiec w ogóle musiał wykonywać uniki. Te wielkie okręty standardowo są otoczone wianuszkiem niszczycieli i krążowników dbających o ich bezpieczeństwo. Kiedy to możliwe pływają też w znacznym oddaleniu od brzegów i potencjalnego niebezpieczeństwa. Sytuacja, kiedy jeden z tych wyjątkowo cennych okrętów znajduje się w realnym zagrożeniu wymagającym uników, jest czymś niezwykle rzadko spotykanym. Ostatni raz kiedy to się regularnie przytrafiało Amerykanom to II wojna światowa. We wszystkich późniejszych konfliktach ich przeciwnicy nie mieli takich możliwości. Co więcej, teraz do uników nie zmusiło ich jakieś poważne i silnie uzbrojone państwo, ale rebeliancki ruch Hutich z Jemenu, który kontroluje tylko część kraju i nie ma w pełni profesjonalnego wojska. Na dodatek od tygodni jest silnie bombardowany przez Amerykanów. Ma jednak wydatną pomoc z Iranu i pośrednią z Chin.
Według samych Hutich, w poniedziałek przeprowadzili oni kombinowany atak na zespół lotniskowca przy pomocy dronów, rakiet manewrujących i balistycznych. Pierwszym wyzwaniem dla bojówkarzy powinno być samo precyzyjne zlokalizowanie lotniskowca, aby móc weń wycelować. Teoretycznie nie mają do tego odpowiednich własnych możliwości. Można jednak przypuszczać, iż wydatnie pomogły chińskie satelity. Dwa tygodnie temu Amerykanie oskarżyli firmę Chang Guang Satellite Technology o dostarczanie Jemeńczykom danych z ich konstelacji małych satelitów Jilin-1. Jest ich na orbicie 130 i mają zapewniać dobrej jakości zdjęcia, często odświeżane, które pozwalają planować ataki rakietowe na statki oraz okręty. Dodatkowo Hutich mają wspierać swoimi danymi z satelitów Rosjanie, za pośrednictwem Iranu, z którym blisko w tej kwestii współpracują.
Drugim kluczowym wyzwaniem było takie przeprowadzenie ataku, żeby Amerykanie autentycznie poczuli zagrożenie. Można przypuszczać, iż jego źródłem nie były powolne i proste drony, bo te pełnią głównie rolę wabików i rozpraszaczy uwagi dla systemu obrony powietrznej grupy bojowej lotniskowca. Podobnie raczej problemem nie były rakiety manewrujące, bo te, które Huti otrzymują z Iranu, są twórczymi kopiami starych chińskich rozwiązań z lat 90., będących z kolei tak samo twórczymi kopiami zachodnich i radzieckich projektów z lat. 70/80. To dość proste bronie, które nie powinny sprawić problemu Amerykanom. Zwłaszcza użyte w niewielkich ilościach, czyli po maksymalnie po kilka sztuk na atak, bo taka była dotychczas praktyka.
Nowe czasy, nowe zagrożenia
Zostaje ostatni element, który już mógł być wyzwaniem, czyli rakiety balistyczne. Huti mają całą gamę tej specjalistycznej broni, którą też otrzymują z Iranu, lub składają sami z otrzymanych podzespołów. Ze względu na dużą prędkość lotu są najtrudniejsze do zestrzelenia. Jednak z tego samego względu dużym wyzwaniem jest je skutecznie naprowadzić na ruszający się okręt. Huti już wielokrotnie atakowali nimi amerykańskie okręty, w tym lotniskowce. Według nieoficjalnych informacji jedna miała w czerwcu 2024 roku spaść do morza kilkaset metrów od USS Dwight D. Eisenhower. Oficjalnie tego nie potwierdzono, ani nigdy nie było mowy o alarmowych unikach.
Jest oczywiście możliwe, iż gwałtowne zwroty to rutyna podczas operowania w pobliżu wybrzeży Jemenu. Tak na wszelki wypadek, po wykryciu startu rakiet. Do tej pory oficjalnie zagrożenie ze strony Hutich dla okrętów US Navy było jednak raczej bagatelizowane i deklarowano wysoką skuteczność systemów obrony powietrznej. Uniki nie są jednak wskazaniem pewności siebie. Być może w tym konkretnym przypadku komputery stwierdziły, iż nadlatująca rakieta może spaść niepokojąco blisko lotniskowca. Wówczas ostrożność i uniki byłyby jak najbardziej wskazane. choćby przy wierze w to, iż obrona przeciwrakietowa sobie poradzi.
Incydent pokazuje dobitnie, jak zmieniła się rzeczywistość za sprawą proliferacji zaawansowanych technologii rakietowych. Rebeliancka bojówka stwarzającą realne zagrożenie dla amerykańskiego lotniskowca to rzecz trudna do wyobrażenia jeszcze mniej niż dekadę temu. Pokazuje to też jakim wyzwaniem dla floty jest połączenie zwiadu kosmicznego i rakiet balistycznych. Taki duet byłby najpewniej najgroźniejszym narzędziem Chin w przypadku wojny z USA. Amerykanie sami o tym dużo piszą i nie brakuje twierdzeń o "śmierci lotniskowców" w obliczu lecących masowo z nieba ciężkich do przechwycenia pocisków. Takie skrajne opinie na pewno można uznać za przedwczesne, ale zagrożenie na pewno jest. Co właśnie dobitnie pokazują Huti.