Johannes Frenzel urodził się w niemieckiej rodzinie, ale mieszkał po polskiej stronie podzielonego granicą Śląska. Maturę zdał w niemieckim gimnazjum, które działało w Katowicach. Po niej przez dwa lata służył w Wojsku Polskim i znał znakomicie polski język. Ale teologię studiował po niemiecku na Uniwersytecie Wrocławskim. Święceń udzielił mu w tymże Wrocławiu kardynał Adolf Bertram. Jego los dopełnił się w Miechowicach 26 stycznia 1945 roku. Zginął z rąk sowieckich żołnierzy. Bity, torturowany, wreszcie zamordowany strzałem w oko.
Johannes Frenzel – ofiara wyzwolicieli
Jan czy też Johannes Frenzel, bohater tego wspomnienia, podzielił los z tymi śląskimi kapłanami i cywilnymi mieszkańcami regionu, którzy stali się ofiarami tzw. wyzwolenia dokonanego przez Armię Czerwoną. Z perspektywy Miechowic na czarnym Śląsku czy Boguszyc na Śląsku Opolskim widać boleśnie, iż wejście Sowietów oznaczało dla bardzo wielu mężczyzn wyzwolenie z życia, a dla kobiet zwykle także wyzwolenie z czci.
Jeszcze dwadzieścia parę lat po wojnie, gdy byłem dzieckiem, liczbę mężczyzn zamordowanych w Miechowicach – czyli w mojej małej ojczyźnie, gdzie na świat przyszli brat, rodzice, dziadkowie oraz wielu żyjących jeszcze krewnych – szacowano na siedemset osób (zgwałconych kobiet nie próbowano choćby liczyć; zwłaszcza, iż starały się zwykle ukryć swoje straszliwe doświadczenie). Według dzisiejszych ustaleń badaczy, liczba ta jest mniejsza, ale przez cały czas sięga niemal czterystu ofiar. Ksiądz Johannes Frenzel był jedną z nich.
– To boł bardzo dobry ksiądz. Przez parę miesięcy, w 1942 roku, kiedy farorz Cichoń został skierowany do parafii Walce, a ks. Sossalla jeszcze nie był proboszczem w Miechowicach, kierował naszą parafią – wspomina mój mieszkający od lat w Niemczech kuzyn Friedel. Kapelonek, czyli wikary Frenzel przygotowywał go do Pierwszej Komunii Świętej.
– W styczniu 1945 Rusy byli w Miechowicach trzi razy wypyndzyni od Wehrmachtu – dodaje. – Musieli się cofnąć aż na skraj stolarzowiskiygo lasu. Mieli w sobie chynć do zymsty. 25 stycznia po połedniu na fara naszy parafii Bożego Ciała prziszła kobiyta z ulicy Kubotha 13. Godała o synku, co mo piytnoście lot. Wyloz kajś, możno boł interesujący i dostoł strzał w brzuch. Prosiyła, coby farorz prziszli go zaopatrzyć przed śmierciom. Wikary podzioł, iż łon póńdzie.
Ks. Frenzlowi towarzyszył w drodze kościelny, pan Gajda. Niósł – jak było wtedy w zwyczaju – latarkę i dzwonek. Świadkowie pamiętają, iż był wtedy wielki mróz – minus dwadzieścia stopni.
– Pod tym domym boła fest srogo pywnica – opowiada mój kuzyn. – Kryło się tam szasnastu chopów, kobiyty i dzieci. Kapelan Frenzel spowiadoł, dowoł Komunia Świynto, w tym Wiatyk dla tego poszczelonego synka. Dugo ś niymi rzykoł. W końcu kościelny przipomnioł, iż już czas iść nazod.
Ksiądz odmówił. Postanowił zostać w piwnicy. Prawdopodobnie na prośbę ciężko rannego chłopca, który wyznał księdzu, iż bardzo boi się śmierci.
– Modlyła się cołko pywnica – opowiada Friedel. – choćby ci, co zdowali się wsześni być hitlerowcami, naroz okazało się, iż i łoni poradzom rzykać.
Wikary Frenzel został ze swoimi parafianami w piwnicy aż do rana. I to prawdopodobnie kosztowało go życie. Rosjanie kolejny raz przełamali niemiecką obronę i 26 stycznia właśnie rano wrócili do Miechowic.
„Idi cziornyj czort”
Sowiecki patrol wszedł do piwnicy. Ksiądz – wysoki mężczyzna, ubrany w sutannę i komżę, ze stułą na szyi pewnie pierwszy zwrócił ich uwagę. Jeszcze zanim wyszli z podziemia, zaczęło się bicie, szarpanie, popychanie. Zdarli z wikarego stułę i wytarzali ją w skrzyni z piaskiem. „Idi, cziornyj czort” – wrzeszczeli bojcy.
– Wlykli go ku Stolarzowicom – opowiadała mi jako dziecku mama. Miała 22 lata, gdy przeżywała w Miechowicach wejście Sowietów. – Ludzie godali, iż księdzu udało się w drodze seblyc z siebie bursa z zamykanom patynom na Najświętszy Sakrament i wciepnóć jom do wybitego szaufynstra (okna wystawowego) w piekarni Woetzkera przi ulicy Stolarzowicki. Łon wiedzioł, iż tam miyszkajom pobożni ludzie i łodniesom ta bursa do kościoła. Możno chcioł tyż dać znać, co się ś niym stało.
Razem z wikarym zabrano też innych mężczyzn, nie tylko dorosłych. Mój kuzyn świadczy, iż w tym gronie było dwóch jego kolegów. Jeden miał piętnaście lat, drugi szesnaście.
Tymczasem słuch o księdzu zaginął. Zaprowadzono go na przesłuchanie do bunkra sowieckiego dowódcy w dawnym budynku niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Jak wyglądało przesłuchanie, można się domyślać po tym, jak wyglądało jego ciało znalezione przez mieszkańców Stolarzowic w budynku gospodarczym należącym do miejscowego folwarku Donnersmarcków.
Miał złamany nos, wykrzywione z bólu usta, postrzelane ramiona i łopatki. Wyrwaną z lewą brodawkę. Był pokłuty bagnetem, ręce spętano mu drutem kolczastym. Ostateczną przyczyną śmierci był strzał oddany w lewe oko.
Oprawcy pozbawili go butów i ubrania, pozostawiając w kalesonach. Trudno było go poznać. Zostawiono mu na szyi koloratkę. Toteż został jako ksiądz pochowany – prowizorycznie, bez trumny – nie w zbiorowym grobie przeznaczonym dla innych ofiar sowieckich, ale w płytkiej mogile obok stolarzowickiego kościoła Chrystusa Króla na drugi dzień po odnalezieniu. Jedną z osób, która go – mimo straszliwych ran – wtedy rozpoznała, był proboszcz, ks. Jan Wycisk. Był trzeci lutego 1945 roku.
Początek jego życia nie zapowiadał tak dramatycznych losów. Urodził się 29 sierpnia w Szarleju, w tej chwili dzielnicy Piekar Śląskich. Ochrzczony został w bazylice w Piekarach jako najstarsze dziecko Anny z domu Kretek i Karola Frenzla. Miał pięcioro rodzeństwa: braci Alfonsa, Josefa i Georga oraz siostry: Emmę i – najmłodszą, urodzoną w 1924 roku Luzie.
Ojciec był kierownikiem produkcji w kopalni w Brzezinach Śląskich. Po 1921 roku przeprowadził się tam do przydzielonego rodzinie służbowego mieszkania. Kiedy po plebiscycie i podziale Śląska Brzeziny przypadają Polsce, familia Frenzel, choć ma niemiecką tożsamość, decyduje się nie przenosić na drugą stronę granicy. Zostają, należąc tym samym, do środowiska mniejszości niemieckiej.
Johannes Frenzel mieszkał w Polsce. Chciał studiować Niemczech
Johann prawdopodobnie wiązał przyszłość właśnie z Niemcami, skoro maturę postanowił zdawać w niemieckim gimnazjum humanistycznym w Katowicach. jeżeli myślał już wtedy o kapłaństwie, to się z tymi myślami nie ujawniał. Po maturze przez jakiś czas pracował jako laborant w miejscowych zakładach metalurgicznych. By móc studiować w Niemczech, odbył najpierw dwuletnią służbę w Wojsku Polskim. Był to warunek, by bez przeszkód przyjeżdżać w czasie ferii i wakacji do bliskich w Polsce.
Kiedy rozpoczyna studia teologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim w roku 1933, jest tak zwanym późnym powołaniem. Ale studia kończy bez przeszkód. Praktykę diakona odbywa w parafii w Wałbrzychu – Starej Wodzie. Chyba nie czuł się tam za dobrze, skoro pytany kiedyś, co mu się w Wałbrzychu najbardziej podoba, odpowiada, iż pociąg jadący na Górny Śląsk. Nie przeszkodziło mu to zaprosić z kazaniem na prymicje ks. Krausego, który był we wspomnianej Starej Wodzie proboszczem.
Wcześniej, 30 lipca 1939 roku, Jan Frenzel przyjmuje święcenia kapłańskie we wrocławskiej archikatedrze. Konsekruje go ks. kardynał Adolf Bertram.
Msza prymicyjna nie odbyła się – co by się zdawało oczywiste – w Brzezinach Śląskich. Parę tygodni przed wojną atmosfera przy granicy gęstnieje. W Niemczech i w Polsce kasowane są msze św. ze śpiewami i kazaniem w językach mniejszości. Kilkoro mieszkańców Brzezin zapowiada, iż jeżeli ks. Johannes Frenzel odprawi w ich miejscowości prymicje po niemiecku, wybiją okna nie tylko w mieszkaniu Frenzlów, ale może i na probostwie. Nowo wyświęcony ksiądz proponuje, iż odprawi cichą mszę przy bocznym ołtarzu. Na to nie zgadza się proboszcz. Ostatecznie na miejsce prymicji wybrana zostaje parafia Rokitnica po niemieckiej stronie granicy i tamtejszy kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Po święceniach kardynał kieruje ks. Frenzla do Bielawy na Dolnym Śląsku. Wikary posługuje w tej miejscowości nie tylko parafianom. Także polskim jeńcom wojennym, którzy przebywają tam w obozie. Służy nie tylko jako duszpasterz. Pisze – korzystając z perfekcyjnej znajomości polskiego – listy do krewnych jeńców spragnionych wiadomości o nich.
Rosjanie tu jeszcze przyjdą
W lipcu 1941 zostaje przeniesiony do parafii Bożego Ciała w Miechowicach. Jest wikariuszem u proboszcza, Józefa Cichonia. Kiedy ten w lipcu 1942 zostaje przeniesiony do Walec, wikary Frenzel administruje parafią do października, czyli do przybycia nowego proboszcza, ks. dra Jana Sossalli.
Z pobytem w Miechowicach na początku lat czterdziestych wiąże się rodzinne wspomnienie. Na urlop do tychże Miechowic przyjechał z wojny mój ojciec, wtedy żołnierz Wehrmachtu. Obecność w kościele okazała się nie tylko okazją do pójścia do spowiedzi i do udziału w mszy św., ale też – po nabożeństwie – do rozmowy z kapelonkiem. Ojciec zauważył, iż ksiądz wikary nie tryska humorem. Ten zapytany o powód zmartwienia odparł: Wiesz, mam takie przeczucie, iż Rosjanie jeszcze tu do nas przyjdą. Tato zdziwił się i uspokajał, iż Niemcy idą przecież naprzód. O Rosjanach na Śląsku nie ma choćby mowy. Wspomnisz moje słowa – usłyszał od podającego mu rękę na pożegnanie księdza.
W pamięci uczniów ks. Johannes Frenzel został – pisał o tym we wspomnieniach nieżyjący już – rocznik 1932 – mieszkaniec Miechowic Józef Bonczol – jako bardzo dobry katecheta, który starał się nie tylko na lekcjach religii, ale też na spotkaniach duszpasterskich i biblijnych z młodzieżą tworzyć przeciwwagę dla ekspansywnej ideologii nazistowskiej.
Może uniknąłby śmierci, gdyby – zgodnie z dekretem z 1944 roku – został przeniesiony do parafii Czarnowąsy. Ale nim zdążył się spakować, dekret telefonem z kurii wycofano.
Sądząc po zachowanych w pamięci wypowiedziach i pozostawionych zapiskach ksiądz przeczuwał grożące mu niebezpieczeństwo. 18 stycznia, odpowiadając na korespondencję Else Kraft z Caritasu w Bielawie wysyła w odpowiedzi dwa słowa: „Jeszcze żyję”.
Jan Bonczol w swoich zapiskach utrwalił myśl z ostatniego kazania wikarego. „Strzeżmy się doznania męczeńskiej śmierci, nie mając pewności uzyskania korony męczeństwa”. Jego siostra Luzi interpretowała je później jako głos rozsądku adresowany przede wszystkim do młodych, którzy gotowi byli na pseudopatriotyczne i irracjonalne czyny skierowane przeciwko mającym ogromną przewagę militarną Rosjanom.
W Miechowicach zabrakło trumien
O tym, iż ich syn i brat został zabity, Frenzlowie dowiedzieli się pośrednio. Starsza z sióstr, Emma podczas mszy św. w parafialnym kościele ze zdumieniem usłyszała, iż proboszcz zachęca obecnych do modlitwy za świętej pamięci Jana. Najwyraźniej kościelnymi drogami dowiedział się już o masakrze w Miechowicach. Na prośbę matki najmłodsza siostra Łucja decyduje się udać na poszukiwanie ciała brata. Do Miechowic przyjeżdża czwartego lutego 1945 roku. Jeszcze tego samego dnia dociera do Stolarzowic. Proboszcz Wycisk pozwala jej na otwarcie grobu. Kobiecie pomaga wydobyć zwłoki nieznajomy mężczyzna. Nazajutrz, 5 lutego ciało zostało na sankach przewiezione do klasztoru sióstr w Miechowicach.
Elżbietanka, siostra Sebastia, podjęła się przygotowania zwłok do pogrzebu. Było to z pewnością traumatyczne doświadczenie. choćby po latach nie chciała o nim opowiadać.
Następnego dnia ciało księdza ubranego w kapłańskie szaty przewieziono do kaplicy pogrzebowej w Miechowicach. O znalezieniu trumny w miejscowości, gdzie w ciągu kilku dni zginęło kilkaset osób, nie było mowy. W zachowanych świadectwach jest mowa o prowizorycznej skrzyni, do której włożono ciało księdza lub wykorzystanej do tego celu jednodrzwiowej szafie. Modlitwom w kaplicy przewodniczył ks. Sossalla. Uczestniczyła w nich grupa odważnych kobiet.
Do Miechowic przybył też z Brzezin brat księdza Jana, Georg. Oboje z siostrą na ręcznym wózku wieźli ciało do Brzezin oddalonych od Miechowic o około 15 km. Łucja ukryła pod ubraniem pamiątkę – relikwię po bracie, tj. bursę z uszkodzonym ciosami żołnierzy naczyniem na hostię. W okolicach kopalni „Centrum” w Bytomiu ten niezwykły kondukt został zatrzymany przez sowiecki patrol. Nieoczekiwanie rosyjski posterunkowy pozwolił im jechać dalej.
Pogrzeb w Brzezinach Śląskich odbył się 9 lutego 1945. Przewodniczył mu ks. dr Herbert Bednorz, wówczas miejscowy proboszcz, zaś w latach 1967–1985 ordynariusz diecezji katowickiej. Odprawił – w warunkach wciąż trwającej wojny – mszę św. w kościele i z zachowaniem ostrożności modlitwy przy grobie z udziałem najbliższych zmarłego.
Od tamtych wydarzeń minęło 80 lat. Warto zadać sobie pytanie, czy po tak długim czasie ten śląski ksiądz i, nie waham się napisać, męczennik jest na Śląsku pamiętany.
Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Wydaje się, iż pamięć ta jest żywa w Brzezinach Śląskich, czemu sprzyja istniejący tam przez cały czas i odwiedzany przez wiernych grób księdza. W tej miejscowości ma on także swoją ulicę.
Ks. Johannes Frenzel jest też patronem ulicy w Miechowicach, dzisiaj dzielnicy Bytomia. Jej nazwa ma szczególną wymowę. Jest to bowiem ta sama ulica, której okresie PRL-u patronowała Armia Czerwona. Można to być może uznać za jakąś formę moralnego zadośćuczynienia, kiedy z tablic na budynkach wzdłuż jezdni sprawców zbrodni zastępuje imię i nazwisko ich ofiary.
Postać i męczeństwo dawnego wikarego upamiętniają także widoczne w Miechowicach pamiątkowe tablice: w kościele Bożego Ciała, na dawnym budynku szkoły i na domu przy ulicy Kubotha 13 (dzisiaj Styczyńskiego), gdzie ksiądz odważnie i ofiarnie pełnił posługę i gdzie rozpoczęło się jego męczeństwo.
Jego aresztowanie i zamordowanie przypomina także doroczna inscenizacja na pamiątkę wydarzeń 1945 roku. W styczniu organizuje ją w Miechowicach Stowarzyszenie „Schron”.
Obawiam się jednak, iż szerokiej śląskiej społeczności, w tym także wielu osobom należącym do mniejszości niemieckiej, której był on członkiem, ks. Jan Frenzel pozostaje nieznany. Stąd wzięła się myśl, by w roku 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej i Tragedii Górnośląskiej oraz w czasie trwającej agresji Rosji w Ukrainie tę postać i jej losy przypomnieć.
Pisząc to wspomnienie korzystałem m.in.: z książki Ks. Jan Frenzel (1907-1945), red. Ks. Paweł Pyrchała, Zabrze 2016; Wspomnień Józefa Bonczola o ks. Janie Frenzlu (na stronie internetowej Rady Dzielnicy Miechowice) oraz z Rozmowy z drem Sebastianem Rosenbaumem o ks. Janie Frenzlu w ramach podcastu „Podczas” Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania












