Mogą się uczyć, drzemać, oglądać telewizję, grać na komputerze, ale w piętnaście minut mają obowiązek znaleźć się w powietrzu. Kpt. Witold Sokół mówił z Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie mówił w audycji „Teleobiektyw" Jarosława Gugały o tym, jak wygląda współczesne polskie lotnictwo wojskowe.
Opowiadał o tym, jakie zadania stawiane są przed siłami szybkiego reagowania. To ci żołnierze w przypadku ataku z powietrza mają zadanie jak najszybciej wzbić się myśliwcami w niebo i nawiązać kontakt z ewentualnym zagrożeniem. Jak podkreślał, są oni blisko samolotów, w tzw. domku pary dyżurnej.
— Stanowisko dowodzenia, Centrum Operacji Powietrznych, czy jakiekolwiek inne stanowisko, które jest do tego upoważnione, ogłasza alarm i po piętnaście minutach dwa myśliwce, cztery myśliwce mają być w powietrzu i skierować się do strefy patrolowania, śledzić, monitorować i ewentualnie użyć samolotów do tego, by zniszczyć obiekty, które są w powietrzu — wskazał.
Zaznaczył, iż dyżurni nie wiedzą, gdzie polecą.
— Czy to będzie na wschód, na zachód, północ, południe, ale już jak jesteśmy w kabinach, jak jest procedura uruchomienia samolotu, to wtedy dostajemy tę informację o QRA [Quick Reaction Alert - system alarmowy i gotowości sił zbrojnych do szybkiego reagowania na zagrożeni] Clearance,
czyli jaka wysokość, z kim współpracujemy i czego się mamy spodziewać — podkreślił.
Polskie Wojsko wielokrotnie podrywało lotnictwo w związku z trwającą wojną w Ukrainie w ramach najwyższej gotowości. Ostatni raz — w miniony poniedziałek.