Władysław Jacenko, Gazeta.pl: Dlaczego Putin nie przyjechał na rozmowy do Turcji?
Ihor Rejterowycz: Bo to, według niego, nie jest sprawa godna cara. Uważa, iż jeżeli już ma gdziekolwiek jechać, to tylko po to, by spotkać się z Trumpem i ewentualnie sfinalizować zakończenie wojny. Skoro Rosja nie zamierza tego zrobić - albo nie potrafi osiągnąć tego na własnych warunkach - to nie widział sensu w podróży. Dochodzi do tego jeszcze kwestia obsesji na punkcie bezpieczeństwa i wiele innych czynników, które mogły mieć znaczenie.
REKLAMA
Z drugiej strony, to nie oznacza, iż jutro nie poleci do innego kraju, żeby znów spróbować spotkać się z Trumpem. Taka możliwość przez cały czas istnieje i może zostać wykorzystana. Ale ogólnie rzecz biorąc, to dość przewidywalny ruch ze strony Putina. Skoro jego celem jest w tej chwili jedynie imitacja tak zwanych negocjacji, to nic dziwnego, iż działa właśnie w taki sposób - demonstracyjnie wysyłając delegację w zupełnie nieadekwatnym składzie. To wyraźny sygnał, iż traktuje to jako kontynuację rozmów z 2022 roku. Choć sytuacja od tamtej pory diametralnie się zmieniła - i to zdecydowanie nie na korzyść Rosji, mimo iż im może się wydawać inaczej. Wówczas rosyjskie wojska stały pod Kijowem, dziś są znacznie dalej. Dużo dalej.
Zobacz wideo Erdogan deklaruje pomoc Turcji w rozmowach pokojowych Ukrainy z Rosją. "Jesteśmy gotowi"
Co może Pan powiedzieć o rosyjskiej delegacji? Wspomniał Pan, iż to w zasadzie ta sama ekipa co w 2022 roku - wygląda na to, iż po prostu próbują odgrzać te same rozmowy sprzed niemal trzech lat.
Oczywiście, będą dalej powtarzać ten sam przekaz: "Zobaczcie, mieliśmy dokument, Ukraina go nie podpisała. Teraz wracamy z tym samym dokumentem" - tylko iż teraz, jak się można domyślać, będą jeszcze żądać uznania czterech okupowanych obwodów. I wtedy pojawia się pytanie: po co było prowadzić wojnę przez trzy lata? Taka właśnie będzie ich logika.
Będą starali się maksymalnie rozkręcić tę narrację i przekonywać, iż przecież zawsze byli gotowi zakończyć wojnę - tylko mają swoje warunki. "Podpiszcie to, a jutro wszystko się kończy". Ich sposób myślenia jest bardzo, powiedziałbym, prymitywny, ale sądzą, iż od strony informacyjnej mogą przekonać Trumpa, iż zrobili wszystko, co było możliwe. I iż w związku z tym nie ma podstaw, by nakładać na nich jakieś sankcje czy cokolwiek podobnego.
W rzeczywistości jednak cała ta rozmowa może się zacząć i skończyć na jednym pytaniu, które mogłaby zadać nasza delegacja: a co z 30-dniowym zawieszeniem broni? Jestem przekonany, iż ci przedstawiciele nie mają mandatu, żeby prowadzić tego typu negocjacje. I to, w zasadzie, powinno wystarczyć, by choćby Trump zrozumiał, kto tak naprawdę nie chce zakończenia wojny.
Zobaczymy, może zaczną opowiadać: "Tak, zróbmy to, ale nie teraz - za tydzień, może dwa". Będą robić wszystko, by grać na czas, manipulować, a ostatecznie próbować obwinić Ukrainę, iż to przez nią rozmowy się nie udały.
Czyli w gruncie rzeczy pytanie, czy te negocjacje zostaną zerwane, jest raczej retoryczne...
W dużej mierze tak. To wszystko może się zacząć i skończyć tego samego dnia. A przy takiej logice moglibyśmy na te rozmowy wysłać choćby nie ministra spraw zagranicznych, tylko któregoś z jego zastępców. Taki wysłannik przyszedłby, przedstawiłby stanowisko Ukrainy i powiedziałby: "Rozmawiamy dalej tylko wtedy, gdy nastąpi zawieszenie broni na froncie" – i koniec. Taka forma, taka logika.
No i ważne też jest, jak to zostanie przedstawione w przestrzeni informacyjnej. Dobrze, iż Ukraina regularnie informuje Amerykanów oraz Europejczyków w bezpośrednich, osobistych formatach o tym, co się dzieje. Mam więc nadzieję, iż Rosjanom nie uda się zmanipulować tej sytuacji. I iż to właśnie oni będą wyglądać na stronę całkowicie niewiarygodną w tym całym procesie negocjacyjnym.
A czy Ukraina w ogóle powinna spotykać się z rosyjską delegacją, biorąc pod uwagę, iż wysłannicy Kremla mają niewielki wpływ na cokolwiek?
Powiedziałbym, iż raczej tak, niż nie. Oczywiście, to zupełnie nie ten poziom, zupełnie nie ci ludzie, którzy powinni się tam znaleźć. Ale spotkanie powinno się odbyć - po to, by Ukraina mogła publicznie pokazać: "Zobaczcie, potraktowaliśmy ten proces poważnie, a Rosjanie nie. Oni wciąż próbują manipulować".
Myślę, iż nasi partnerzy też dość wyraźnie nam zasugerowali: najpierw wykorzystajcie wszystkie możliwe opcje, które wam dajemy, a potem - gdy już naprawdę nie będzie wyjścia - podejmiemy inne decyzje.
Dlatego nasi przedstawiciele będą musieli się tam pojawić. W tym wszystkim bardzo istotny jest kontekst, forma, sposób przedstawienia całej sytuacji. I wydaje mi się, iż możemy pokazać, kim naprawdę są Rosjanie i po co w ogóle tam przyjechali.
A co powinien robić Zełenski w tej sytuacji?
On nie powinien się z nikim z tej delegacji spotykać. Dziś spotka się z Erdoganem. Może się też spotkać, na przykład, z Trumpem - jutro albo pojutrze. Oczywiście, takie spotkanie nie musi odbywać się w Turcji - może to być inne państwo. Ale jedno jest pewne - ta rosyjska delegacja absolutnie nie jest na jego poziomie, żeby z nią rozmawiać.
Były też dość poważne ostrzeżenia ze strony europejskich liderów, iż jeżeli Rosja nie zgodzi się na pokój, czekają ją dotkliwe sankcje. Czego teraz można się spodziewać?
Spodziewać się należy po prostu realizacji tego, co sami obiecali. Bo jeżeli dziś, na przykład, Ukraina zgodzi się usiąść do rozmów i zaczniemy od pytania o trzydziestodniowe zawieszenie broni, a Rosja odpowie "nie" - albo znów zacznie przeciągać temat - to nasi europejscy i amerykańscy partnerzy nie będą mieli już żadnych powodów, żeby nie wdrożyć obiecanych sankcji wobec Federacji Rosyjskiej.
Wszystko było przecież jasno powiązane z rzeczywistym rozejmem. jeżeli Rosja mówi: "Nie będzie zawieszenia broni" - no to wszystko jasne. Wtedy powinny wejść sankcje. Tu naprawdę nie ma już pola manewru. Ani dla Europy, ani dla naszych innych partnerów.