Strach

bezkamuflazu.pl 3 godzin temu

Wczoraj do Polski przyleciał Wołodymyr Zełenski, dziś trwa jego oficjalna wizyta w naszym kraju. To, z kim się spotyka i o czym rozmawia ukraińska głowa państwa, to temat na odrębny wpis. W tym chciałbym zająć się nieco inną sprawą – wzmożeniem, które obserwujemy w naszych mediach społecznościowych. Zełenski nad Wisłą to jak płachta na byka dla wszelkiej maści skarpetkosceptycznych, antyukraińskich aktywistów medialnych. Więc działają – szczują, rozsyłają fejki, także takie nie-wprost związane z dzisiejszymi wydarzeniami. Jeden z nich dotarł do mnie nad ranem – to opis rzekomego zabójstwa, jakiego miało się dopuścić ukraińskie dziecko na swoim polskim rówieśniku. Zajrzałem w sieć – to jeden z najpopularniejszych, „trendujacych” od wczoraj fejurów. Zbieżność z wizytą Zełenskiego nieprzypadkowa – idzie bowiem o to, by utrwalić antyukraińskość jako postawę części polskiego społeczeństwa. Na tym gruncie wyrośnie, już rośnie, krytyka działań polskich władz, które nie tylko „przyjmują z honorami przywódcę banderowców”, ale też znów podejmą/podejmują konkretne zobowiązania wobec Ukrainy. A przecież oni „mordują nasze dzieci”…

I tak się to kręci – także w oparciu o mechanizm, który odsłania mój rozmówca, dr hab. Grzegorz Ptaszek, prof. AGH, badacz mediów. Rozmawialiśmy kilka tygodni temu, wywiad z Grzegorzem ukazał się na łamach listopadowej „Polski Zbrojnej”. Odsyłam Was do lektury całości (kto nie załapał się na „papier”, wciąż może kupić cyfrowe wydanie „Pezetki” – oto link do e-sklepu), a na potrzeby tego postu – i tytułem zachęty – publikuję poniższy fragment.

—–

Wraz z wybuchem pełnoskalowego konfliktu w Ukrainie w sieci zaroiło się od pseudoekspertów od wojny i wojskowości.

Najpierw istotne zastrzeżenie ogólne – w mediach społecznościowych funkcjonuje wielu wartościowych i rzetelnych twórców. Ale mamy też kompletne pomieszanie z poplątaniem, gdzie specjaliści od zdrowego żywienia czy treningów siłowych wypowiadają się na każdy temat. Na przykład o obronności, o której nie mają pojęcia. Mają za to ogromne zasięgi i dla wielu są autorytetami. Od wszystkiego, choć tak naprawdę od niczego konkretnego…

Jak tacy ludzie budują zaufanie odbiorców?

Jeśli media głównego nurtu są spolaryzowane i przez to oceniane jako niewiarygodne, to eksperci i „eksperci” z mediów społecznościowych są ponad to. Podkreślają swoją niezależność, intelektualną niepokorność, racjonalne spojrzenie. Nie bez znaczenia jest też aspekt wizualny, to, jak ci twórcy wyglądają, gdzie nagrywają swoje materiały.

…na kanapie, w salonie.

No właśnie. A jeżeli jesteś postrzegany jako „swój, ziomal”, ktoś, kogo można spotkać w siłowni czy na ulicy, to łatwiej budujesz więź. A więź to zaufanie. A ufający odbiorca nie weryfikuje informacji, zwłaszcza jeżeli wpisuje się ona w jego poglądy. No i są jeszcze emocje, bardzo obecne w społecznościówkach. Strach, zniesmaczenie, wstręt.

Wstręt się sprzedaje?

Popularność patostreamingu to najlepszy na to dowód. Jest grupa odbiorców, która łaknie mieszanki zaskoczenia, sprzeczności, naruszenia granic obyczajowych. Teoria emocjonalnych nadawców Kenta Harbera i Dova Cohena mówi, iż zderzenie dwóch perspektyw wywołuje napięcie, które chcemy rozładować – dzieląc się treścią, komentując, reagując. To jeden z powodów, dla których ludzie bezrefleksyjnie udostępniają często szokujące materiały.

Jaka emocja jest wiodąca w społecznościówkch?

Strach.

Znam ludzi, których ta nieustanna ekspozycja na strach skłoniła do porzucenia mediów społecznościowych czy mediów w ogóle.

Całkowite odcięcie nie jest dobrym rozwiązaniem. Skądś musimy czerpać informacje. Ale rozumiem potrzebę ograniczenia negatywnych bodźców.

Jak walczyć z informacyjną patologią?

Częściowo już się to dzieje – są aktywiści, którzy tropią fałszywych ekspertów, obnażają braki wiedzy, prostują bzdury i pokazują manipulacje.

Może to jednak za mało i trzeba to uregulować systemowo? Czy influencerów powinny obowiązywać zasady odpowiedzialności za słowo, tak jak przedstawicieli tradycyjnych mediów?

Na razie influencerzy zostali zobligowani do oznaczania współpracy reklamowej. To krok w dobrym kierunku, ale wciąż niewystarczający. Oczywiście, można obalić ich tezy badaniami, ale to wymaga czasu i zaangażowania. A przeciętny odbiorca często nie ma na to ani siły, ani chęci. W pewien sposób influenserów czy twórców treści cyfrowych obowiązują zasady odpowiedzialności za słowo, ponieważ działają oni w ramach platform internetowych, a te posiadają własne regulaminy. Jednak, jak pokazuje praktyka, z czym często i ja się zetknąłem, w niektórych przypadkach to, co dla jednego użytkownika może być naruszeniem regulaminu, dla platformy niekoniecznie. I wówczas odbijamy się od ściany. Dlatego też uważam, iż platformy społecznościowe powinny jeszcze bardziej ponosić odpowiedzialność za dopuszczanie do publikowania treści patologicznych, nawołujących do nienawiści czy wprost manipulacyjnych.

Dlaczego ów przeciętny odbiorca „kupuje” pewne treści, jest podatny na dezinformację?

Podatność na dezinformację wiąże się głównie z cechami indywidualnymi – osobowością, predyspozycjami poznawczymi, zdolnością do analizy i przetwarzania informacji. Dużą rolę odgrywa też poziom wykształcenia. To pierwsza grupa czynników – indywidualna. Druga to czynniki społeczne: ogólny niepokój, zmiany kulturowe, życie w pośpiechu, napięciu. One wpływają na naszą emocjonalną reakcję na przekazy medialne.

Czy są jakieś cechy charakterystyczne dla Polaków jako odbiorców takich treści?

Nie przypominam sobie badań porównawczych, które uwzględniałyby kulturowe różnice w podatności na dezinformację. Próbowaliśmy coś takiego robić – nie w kontekście dezinformacji, ale treści generowanych przez AI – z moją koleżanką ze Stanów Zjednoczonych. Różnice kulturowe się pojawiły, ale były statystycznie nieistotne. Zatem to sposób przetwarzania informacji – ta sfera kognitywna – jest kluczowy. Im bardziej dostrzegamy złożoność świata, tym mniej jesteśmy podatni na manipulację. Im bardziej upraszczamy rzeczywistość, tym łatwiej nami sterować.

Czyli rozwiązaniem jest edukacja?

Zdecydowanie edukacja, a zwłaszcza nauka krytycznego myślenia. Ale to znowu wymaga czasu i systemowych rozwiązań, a nie doraźnych politycznych i chwilowych działań. Od ponad dwóch dekad w środowisku medioznawców i pedagogów walczyliśmy o edukację medialną jako szkolny przedmiot, gdzie ważnym elementem jest krytyczny odbiór mediów. I co? I nic, nie doczekaliśmy się tego. A teraz utyskujemy, iż młodzież spędza zbyt dużo czasu ze telefonem w ręku i bezrefleksyjnie wierzy w fałszywe treści publikowane w Internecie.

—–

A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.

Nz. kadr z relacji na żywo, udostępnionej na oficjalnym profilu Wołodymyra Zełenskiego

Idź do oryginalnego materiału