Dzieci w powstaniu warszawskim. "Tata miał 12 lat i znalazł się w centrum miejskiej wojny"

gazeta.pl 19 godzin temu
- 5 sierpnia mój tata, jako ministrant, uczestniczył w pogrzebie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Kiedy wracali z pochówku, na dachu Teatru Wielkiego leżeli snajperzy, strzelali do ludzi. Mój ojciec został ciężko ranny w rękę. Zemdlał - o swoim tacie, który w dniu wybuchu powstania warszawskiego miał niespełna 12 lat, opowiada Michał Marciniuk, syn powstańca.W biogramie powstańczym Mariana Marciniuka, pseudonim "Orlik", przeczytamy, iż podczas powstania był łącznikiem w Batalionie "Zośka". W Śródmieściu zajmował się roznoszeniem poczty polowej i gazet powstańczych. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi.
REKLAMA


Marian Marciniuk po wojnie pracował jako kierowca w Katowicach. Na Śląsku urodził się jego syn Michał, nasz rozmówca. W naszej rozmowie opowiada, co czuł i myślał jego tata, kiedy był niespełna dwunastoletnim chłopcem i wybuchło powstanie. Jak zniósł rozłąkę z rodzicami, kiedy przez kilka tygodni powstania nie mógł wrócić do domu na ul. Hożą? A także o tym, co dzisiaj, już bardzo dorosłe dzieci powstańców, myślą o historii swoich rodziców? Czy i co z niej czerpią?


Marian Marciniuk miał 12 lat, kiedy wybuchło powstanie. Zdjęcie zrobione w sierpniu, 1944 Marian Marciniuk miał 12 lat, kiedy wybuchło powstanie. Zdjęcie zrobione w sierpniu, 1944, fot: kadr z filmu 'Powstanie Warszawskie'


Joanna Biszewska: Pana tata ...Michał Marciniuk, przedsiębiorca, pasjonat historii, tata 24-letniej Mai i 16-letniego Radka, syn powstańca; Był warszawiakiem w drugim pokoleniu. Moi pradziadkowie przyjechali z początkiem XX wieku do Warszawy spod Łosic, dokładnie z Łysowa.Przed wojną...Bardzo dobrze im się powodziło. Dziadek Michał pracował jako kierowca w Politechnice Warszawskiej, miał dobrą pensję. Mój tata urodził się w 1932 r. We wrześniu 1939 r. miał iść do szkoły.


"Nie mogłem doczekać się 1 września. Miał to być mój pierwszy dzień w szkole, do której zapisała mnie mama. Szkoła znajdowała się przy ulicy Boremlowskiej na Grochowie. A tu klops. Rozpoczęcie roku szkolnego zostało najpierw przeniesione na 4 września, następnie na 11 września, ale w wyniku zaostrzenia działań wojennych zostało odwołane" - tak w swojej nieopublikowanej książce zapisał pan wspomnienia taty z początków wojny.Po wybuchu wojny, mój dziadek, jako rezerwista, został powołany do wojska. Na Ochocie pojmały go oddziały hitlerowskie i trafił do obozu jenieckiego. Sytuacja w rodzinie bardzo się pogorszyła. Mój tata nie tylko nie rozpoczął nauki, ale z mamą i siostrą przeprowadzili się z Grochowa na Hożą 34. Do dozorcówki na parterze, z wejściem od bramy. Babcia najęła się do pracy w pralni u Gebera. W 41. roku mój dziadek został wypuszczony z obozu i wrócił do domu, do Warszawy."I wtedy wrócił ojciec... Był zarośnięty, z brodą, brudny i chudy. Miał na sobie bardzo zniszczony polowy mundur, bez dystynkcji. Nie poznałem go i nie wpuściłem do domu. A on usiadł na schodach i płakał. Na Hożej nikt go nie znał" - czytam w pana zapiskach o tacie. Żeby to zanotować, musiał pan bardzo dużo rozmawiać ze swoim tatą. I też uważnie słuchać, zapamiętywać szczegóły.Kiedy miałem sześć, może siedem lat, tata po raz pierwszy opowiedział mi o swoich losach w dniach powstania. O tym, iż jako chłopiec znalazł się w centrum ogromnej miejskiej wojny.Wyobrażałem sobie go wówczas, jako starszego ode mnie chłopaka, dużego, rosłego, który z karabinem porusza się po walczącej Warszawie. Nie był dla mnie dzieckiem. W ogóle, kiedy tata opowiadał o powstaniu warszawskim, nie mówił z poziomu dziecka. Raczej żołnierza.


Kilkuletni Marian Marciniuk z rodzicami: Marią i Michałem, przed wojna Kilkuletni Marian Marciniuk z rodzicami: Marią i Michałem, przed wojna, fot: archiwum prywatne


To jak mówił? Pamięta Pan dokładnie jego słowa?Krótkimi zdaniami: "Znalazłem się poza domem, nie mogłem wrócić, mama była w Śródmieściu, ja na Żoliborzu. Wiesz, były barykady, nie było szans się przedostać, nie wolno nam było. Zostaliśmy zagospodarowani przez oddział, byliśmy łącznikami".To brzmi jak wspomnienia dorosłego, odważnego człowieka. Myślę, iż dla taty to było ważne, iż będąc nastolatkiem, znalazł się w trudnej sytuacji i poradził sobie. Tata miał pogodną naturę, był optymistą. Życie różne kłody mu pod nogi rzucało, a on powtarzał: "Nie ma co płakać, nie ma co się mazać, jutro będzie lepiej".Uważał, iż życiowe przeszkody są na tyle niskie, iż można je przeskoczyć. I zawsze wychodził obronną ręką. Może nie z takim sukcesem, jakby chciał, ale nie zaliczał porażek.


Marian Marciniuk miał 12 lat, kiedy wybuchło powstanie Marian Marciniuk miał 12 lat, kiedy wybuchło powstanie, fot: archiwum prywatne


Nie wiem, jak bardzo czasy wojenne zahartowały dzieci Warszawy na dalsze dorosłe życie, ale uważam, iż żadne dziecko, w wieku 12 lat, nie powinno brać udziału w miejskich walkach.Tata nie był żołnierzem, był łącznikiem. Chłopakiem, który chodził z meldunkiem. Kilkakrotnie transportował butelki z benzyną pomiędzy jedną a drugą kwaterą. Takie było też zapotrzebowanie w trakcie powstania na młodych chłopców. Funkcjonowali jako pomocnicy.Z własnej woli?Kiedy wybuchło powstanie, tata myślał, iż to jest koniec wojny.Co robił pana tata 1 sierpnia 1944 r. ?Rano, jako ministrant, uczestniczył w porannej mszy w kościele św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży. Potem z kolegą przejechał tramwajem kilka przystanków na Żoliborz. Tam pomagali w klasztornym ogródku warzywnym. Ksiądz im dał w ogrodzie "pracę wakacyjną". Za nią dostawali płody rolne: pietruszkę, marchewkę, sezonowe owoce. Po pracy, około południa, tata został w klasztorze, siostry poczęstowały go obiadem. I jak opowiadał: "Już się zbieraliśmy do domu..."Kiedy...Nagle zaczęły padać strzały z karabinów, z pistoletów. Oni w klasztorze myśleli, iż to znowu jakiś zamach, łapanki, zatrzymania. Siostry mówiły: "Nie wychodźcie chłopaki, zostańcie u nas, bo na ulicy jest znowu jakaś zawierucha". Ale ciekawość nastolatków przewyższała strach.


Wytknęli nosy i zauważyli, iż to nie zamach. Widzieli biało - czerwone flagi, młodych ludzi z opaskami, z bronią w ręku, Niemców pod ścianą, którzy oddają broń.I wciąż nie wiedzieli, iż to początek powstania.Uważam, iż w różnych programach historycznych, na wyrost jest pokazywane, iż cywile wiedzieli o tym, jakie są plany AK. W większości nie wiedzieli.Ojciec opowiadał, iż mój dziadek, który pracował na Woli w tramwajach, też nie miał pojęcia, co się szykuje. Pewnie dlatego, iż nie należał do AK, tylko do innej organizacji zbrojnej, do PAL-u (Polska Armii Ludowej). Wybuch powstania, dla mojego dziadka również był zaskoczeniem.


Ulica Hoża przy której mieszkała rodzina Marciniuków. Zdjęcie z czasów powstania Ulica Hoża przy której mieszkała rodzina Marciniuków. Zdjęcie z czasów powstania, fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Co pana tata myślał, kiedy wybuchło powstanie?Że to koniec wojny i iż wreszcie będzie lepiej. Tata i jego kolega, Witek Strzałkowski wyszli z klasztoru i po pierwszej euforii, zorientowali się, iż coś się jednak innego dzieje. Że to nie pozostało koniec.Dorośli mężczyźni wywracali tramwaje, robili z nich barykady, blokowali ulice, nie można było przejść. Kilku Niemców stało rozbrojonych pod murem. Pierwsza myśl, jaką mieli, to wracać jak najszybciej na piechotę do domu.


Nie udało się.Chłopaki z oddziałów kazali im wracać do klasztoru i czekać.I co się potem wydarzyło?Następnego dnia rano tata z kolegą "dali nogę". Zabrali trochę jabłek papierówek z ogrodu od sióstr i bardzo chcieli wrócić do swoich rodzin. Utknęli w punkcie zbiorczym na Żoliborzu.Jeden z powstańców zaprowadził ich do sztabu zgrupowania Żyrafa przy ulicy Potockiej. Obiecał im, iż przy pierwszej okazji, "przerzucą" ich bliżej domów w Śródmieściu.Czekali?Tak. I bardzo chcieli na coś się przydać. 3 sierpnia tata z kolegą zostali dołączeni do małego oddziału, którego zadaniem było przerzucenie na Stare Miasto środków opatrunkowych. Przedostali się na Starówkę. Tata znał ministranturę, zgłosił się do księdza, chciał pomóc w kościele.


5 sierpnia wieczorem mój ojciec uczestniczył, jako ministrant, w pogrzebie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego na tyłach ratusza mieszczącego się w pałacu Jabłonowskich.Pana tata znał wiersze Baczyńskiego?W tamtym czasie nie.


Pałac Blanka, przy którym zginął Krzysztof Kamil Baczyński, zdjęcie sprzed powstania, 1940-1944 Pałac Blanka, przy którym zginął Krzysztof Kamil Baczyński, zdjęcie sprzed powstania, 1940-1944, fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Pałac Blanka przy którym zginął Krzysztof Kamil Baczyński. Zdjęcie z 1945 r. Pałac Blanka przy którym zginął Krzysztof Kamil Baczyński. Zdjęcie z 1945 r., fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Co się wydarzyło po pogrzebie?Kiedy wracali, na dachu Teatru Wielkiego leżeli snajperzy i zaczęli strzelać do ludzi, którzy wychodzili z placu, gdzie odbył się pochówek. Mój ojciec został ciężko ranny w rękę. Zemdlał.


Przyprowadzono go do punktu opatrunkowego przy ulicy Podwale 13, tam otrzymał pierwszą pomoc. Później został przeniesiony do szpitala polowego, który był zorganizowany w podziemiach kościoła dominikańskiego św. Jacka, przy ulicy Freta 10.Długo przebywał w szpitalu?22 sierpnia wyszedł ze Starówki kanałami. A 26 sierpnia szpital w kościele został zbombardowany przez Niemców. Ktoś musiał donieść, iż był tam punkt medyczny. Niemcy zrobili nalot, zginęło ponad 500 osób.Pana ojciec miał szczęście, iż miał na tyle sił, aby wyjść o własnych siłach ze szpitala.Tak. Z pobytem taty w szpitalu polowym pozostało jedna historia.Opowie pan?Mój tata leżał w szpitalu na jednym łóżku z innym powstańcem. Jednego dnia w szpitalu pojawił się mój dziadek Michał.


To było przypadkowe spotkanie?Dziadek wraz z innymi żołnierzami z Polskiej Armii Ludowej przyprowadził do szpitala rannych. Siostry nie były z tego zadowolone, zrobił się szmer, iż socjaliści przyszli. Mój tata, kiedy zobaczył swojego ojca, bardzo się wystraszył.Dlaczego?Zląkł się, iż tata okrzyczy go za to, iż się wplątał w powstanie. Odwrócił się na tym łóżku, chował się przed ojcem. I dopiero kiedy mój dziadek wychodził, tata odważył się i zawołała: "Tatusiu".Dostał reprymendę?Dziadek Michał, który od początku powstania nie był w domu na Hożej, bardzo się zdziwił. Powiedział do taty: "Rany Boskie, Maniuś, co ty tu robisz? Czemu Ty nie jesteś w domu?".A potem poinstruował mojego tatę, iż musi jak najszybciej wrócić do domu do mamy i młodszej siostry Tereni.


Moja babcia, przez pierwsze trzy tygodnie powstania osiwiała z nerwów. Nie miała żadnych wiadomości, ani od syna, ani od męża.22 sierpnia pana tata dotarł wreszcie do domu.Wyszedł kanałami na Wareckiej z nieruchomą ręką na temblaku. Doszedł na Hożą, przekazał, iż widział się z ojcem, iż żyje. Dziadek wrócił do domu pod koniec września. Ranny i wycieńczony.


'Wyjście ze Starówki' na ul. Wareckiej. Na zdjęciu ojciec Mariana Marciniuka, Michał. Schylony, podaje rękę powstańcowi w kanale w uniformie używanym przez 'tramwajarzy' 'Wyjście ze Starówki' na ul. Wareckiej. Na zdjęciu ojciec Mariana Marciniuka, Michał. Schylony, podaje rękę powstańcowi w kanale w uniformie używanym przez 'tramwajarzy', fot: archiwum prywatne


W biogramie pana taty, na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego czytamy, iż "wyszedł z Warszawy z ludnością cywilną, przeszedł przez Dulag 121 w Pruszkowie, następnie został osadzony w obozie tymczasowym w Koniecpolu, w którym wykonywał funkcje gońca".Z tego Pruszkowa tata z rodziną został załadowany do pociągu, który docelowo miał dojechać do Oświęcimia.Ale tak się nie stało.Pociąg dojechał do Koniecpola, bo dalej nie było torów. Partyzanci zrobili zamach na przekładnię. Wyprowadzono wszystkich z pociągu na rynek i tam komendant miasta stwierdził, iż kobiety i dzieci mogą sobie iść, gdzie sobie życzą, a mężczyźni pozostaną. Zostali zakwaterowani w niemieckim obozie cywilno-wojskowym i pracowali na rzecz Generalnej Guberni.


Pana tata też?Był wysokim dzieckiem. Miał 12 lat i mierzył ponad 160 cm wzrostu. Zakwalifikowano tatę do pracy. Sprzątał sztuby, nosił drewno na opał. Opowiadał, iż w obozie był takim "pomagierem".Obóz obsługiwali Austriacy, głównie emeryci, częstowali tatę czekoladą, mówili do niego: "Du bist Warschaubanditen", (pol. "Ty jesteś warszawskim bandytą) a tata im odpowiadał: "Nein, nein, ich bin kleine Warschaubanditen". (pol. Nie, ja jestem małym, warszawskim bandytą). Tak się przekomarzali.Myślę, iż zadaniem dzieci powstańców, jest dzisiaj to, aby zachować historię rodziców dla kolejnych pokoleń. To co czuli, z czym się mierzyli, czego się bali. Bez względu na słuszność powstania. Panu się to udaje.Moja mama zmarła, kiedy byłem nastolatkiem. To były lata 80., początek 90. Nie miałem tak jak młodzież dzisiaj, komputera, telefonu. Bardzo dużo czasu spędzałem z tatą. Rozmawialiśmy o przodkach, skąd byli, co robili. Wciągnąłem się. Prowadzę drzewo genealogiczne mojej rodziny na MyHeritage. Mam tam ponad 1500 wpisów.Gratuluję.Najstarszy mam z 1720 r. Wiem skąd jestem, skąd przybyliśmy, jak kiedyś moi przodkowie rozmawiali, w jakich językach. Bardzo mnie to ciekawi, jestem hobbystą historykiem.


Ale zawodowo nie zajmuje się pan historią.Jestem prywatnym przedsiębiorcą, wspólnikiem dużej firmy. Prowadzimy salon spawalniczy w Gliwicach.Pana tata po wojnie zamieszkał na Śląsku. Pan urodził się w Gliwicach i nigdy nie mieszkał w Warszawie.Ale dzięki opowieściom taty, warszawiaka, bardzo dobrze znam Warszawę, jakbym tam mieszkał. Poza tym, do lat 90. corocznie spędzałem wakacje u babci i cioci przy Kirasjerów na Grochowie.W wielu rodzinach ludzie, którzy przeżyli wojnę, często nie opowiadają swoim dzieciom o traumatycznych losach. U pana było inaczej?Mój ojciec nie był żołnierzem pierwszej linii, nie wystrzelił ani jednego naboju w czasie powstania warszawskiego. Być może dlatego po wojnie, było mu łatwiej opowiadać o swoich losach.A który moment był dla niego najtrudniejszy?Powrót w 1945 r. do Warszawy i powojenne ekshumacje. Pochówki były wszędzie. Na każdym kawałku odkrytej ziemi. A jak nie było ziemi, to - tata opowiadał - ściągało się płytki chodnikowe i robiło się pochówki ludziom zastrzelonym w powstaniu. W tym też młodym chłopcom. Tata uczestniczył w ich pogrzebach. Dla taty to doświadczenie było bardziej traumatyczne aniżeli uczestnictwo w powstaniu.A czym jest dla pana historia wojenna pana ojca?Myślę, iż dzięki temu, iż tata dzielił się ze mną swoimi trudnymi przeżyciami, to, w jakimś sensie, to ukształtowało mnie to jako człowieka. Dzięki rozmowom z tatą mam zdrowe postrzeganie świata.Potrafię zważyć pewne sytuacje. Nie rozumiem np. wybielania żołnierzy wyklętych. Oni nie wszyscy byli dobrymi żołnierzami po wojnie. Wśród nich byli ludzie prawi, którzy powinni mieć pomniki, ale byli i bandyci, bardzo źli ludzie.


Bywa pan czasami w Warszawie?Warszawa cały czas jest w moim sercu, jest mi bardzo bliska. Nie mam już żadnej rodziny w stolicy. Nikogo do kogo mógłbym pojechać, napić się kawy. Dziadkowie, ciocia, wujkowie, odeszli. Ich dzieci rozjechały się po świecie. Do Niemiec, Francji, Australii.Staramy się z żoną i z dziećmi raz w roku jechać na cmentarz Wolski, tam mam dziadków. I na Powązki, na grób cioci. I zawsze dzieci pytają: "Tata, czy my naprawdę ten pierwszy dzień w Warszawie, musimy robić rajd po cmentarzach?".I jak pan to argumentuje?Odpowiadam, iż jak już jestem, to chcę każdemu choćby zapalić świeczkę.Pana tata zmarł 20 lat temu.Ale zostawił po sobie wiele, takich swoich, mądrych powiedzonek.


Opowie pan? Tata powtarzał, że, jak będziesz kłamał, to kiedyś się pomylisz i się zgubisz. A jak będziesz mówił zawsze prawdę, to nigdy się nie pomylisz, bo będziesz mówił to samo.O czym marzył pana tata po wojnie?Całe życie marzył o syrence. Jak on chciał tę syrenkę... choćby jak już maluchy były, to on nie chciał malucha, on chciał syrenkę. Ale on nigdy tej syrenki nie kupił.Może chodziło tylko o to marzenie tak naprawdę?Tata miał też taką dobrą cechę, iż nie zakładał, iż coś może się nie udać. Pokonywał różne trudny życia. Jak każdy z nas. Bo życie nie jest usłane różami, każdy z nas ma upadki, wzloty, każdy ma raz lepiej, raz gorzej, raz łatwiej, raz trudniej.A kiedy pan ma trudnej, to co robi? Kiedy mam jakiś problemy, muszę się nad nimi skupić. Usiąść, przeanalizować jak je rozwiązać. Zajmuje mi to trochę czasu i siły.Mój tata nie robił żadnej analizy, robił tu i teraz. Coś się posypało, trzeba to odbudować. A nie myśleć, skąd wziąć narzędzia, rękami trzeba budować.Pana tata - jako nastolatek - odbudowywał Warszawę.I pewnie dlatego całkiem inaczej podchodził do problemów. Zakasywał rękawy i robił. I bardzo często powtarzał mi, iż nie muszę mieć w życiu wszystkiego. Mówił, iż o ile będę miał połowę, to już będę zadowolony. Fajne miał tata powiedzenia, takie życiowe.
Idź do oryginalnego materiału