Cenzura wraca w nowym wydaniu – polityczna kontrola internetu zamiast wolności słowa
W debacie publicznej coraz częściej pojawiają się propozycje regulacji, które pod hasłami „walki z mową nienawiści” czy „ochrony przed dezinformacją” otwierają furtkę do politycznej cenzury w internecie. Pomysły te popierają politycy, którzy niegdyś stali w pierwszym szeregu systemu, w którym wolność słowa była luksusem – dziś zaś, w nowym garniturze i pod nowym szyldem, znów chcą decydować, co Polakom wolno myśleć i mówić.
Wolność słowa pod pretekstem bezpieczeństwa
Zamiast otwartej dyskusji o wartościach demokratycznych i pluralizmie opinii, coraz częściej słyszymy o potrzebie „ochrony społeczeństwa przed szkodliwymi treściami”. W praktyce oznacza to tworzenie narzędzi, które umożliwiają władzom i współpracującym z nimi mediom oraz platformom cyfrowym skuteczne ograniczanie głosu osób o poglądach niezgodnych z dominującą narracją.
Pod hasłem „bezpieczeństwa informacyjnego” wprowadzane są rozwiązania pozwalające usuwać lub blokować treści uznane za „nieprawdziwe” – ale bez jasnych kryteriów i niezależnej kontroli. Takie działania, w zależności od tego, kto ma władzę, mogą stać się narzędziem uciszania przeciwników politycznych.
Znamy to z historii – nowe twarze, stare metody
Wielu z tych, którzy dziś najgłośniej domagają się kontroli internetu, wywodzi się ze środowisk, które przez lata wspierały systemy autorytarne lub centralistyczne. W czasach PRL-u bronili monopolu jednej partii, dziś zaś w imię „europejskich standardów” promują rozwiązania, które ograniczają obywatelską wolność wypowiedzi.
Zmieniły się flagi, slogany i język propagandy, ale mechanizm pozostał ten sam – kto ma władzę nad przekazem, ten kształtuje rzeczywistość. Wówczas była to „walka o socjalizm”, dziś – „walka z dezinformacją”. Efekt końcowy bywa identyczny: kontrola nad myśleniem i nad tym, co ludzie mogą powiedzieć publicznie.
Polityczne powiązania i międzynarodowe interesy
Warto zauważyć, iż postulaty ograniczania wolności w internecie często pojawiają się równolegle z naciskami politycznymi płynącymi z zagranicy. Berlin i Bruksela od lat forsują unijne regulacje dotyczące „cyfrowego bezpieczeństwa”, które – choć brzmią szlachetnie – w praktyce prowadzą do koncentracji władzy informacyjnej w rękach kilku ośrodków.
Nie jest tajemnicą, iż część polskich elit politycznych i medialnych funkcjonuje w ścisłym powiązaniu z niemieckimi fundacjami i organizacjami finansowanymi przez zagraniczne środki. To one często wyznaczają kierunek narracji, który później staje się oficjalnym przekazem krajowych mediów.
Podwójne standardy i selektywna „tolerancja”
Ci sami politycy, którzy nawołują do walki z „mową nienawiści”, nie widzą problemu w obrażaniu przeciwników politycznych czy w publicznym stygmatyzowaniu konserwatywnych dziennikarzy. Deklarują „obronę demokracji”, ale nie dopuszczają do głosu tych, którzy myślą inaczej.
W praktyce chodzi więc nie o walkę z nienawiścią, ale o walkę z niewygodnymi poglądami. Wolność słowa jest akceptowana tylko wtedy, gdy służy „słusznej sprawie” – w przeciwnym razie staje się przestępstwem.
Media jako narzędzie kontroli
Nie bez znaczenia jest rola mediów, które coraz częściej zamiast informować – instruują. Zamiast zadawać pytania, komentują. Zamiast analizować, oceniają. W efekcie powstaje jednolity przekaz, który utrwala podział na „prawomyślnych” i „resztę”.
Internet był przez lata przestrzenią niezależności, ale dziś również on jest kolonizowany przez te same struktury. Algorytmy i polityczne umowy między rządami a gigantami technologicznymi decydują o tym, co widzimy, a co znika z naszych ekranów.
Społeczna obojętność – największy sprzymierzeniec cenzury
Najgroźniejsze w tym wszystkim jest nie to, iż elity chcą kontrolować słowo, ale iż część społeczeństwa zaczyna to akceptować. Wielu ludzi – zmęczonych polityką, zniechęconych chaosem informacyjnym – przyjmuje ograniczenia z ulgą.
„Niech ktoś wreszcie to uporządkuje” – mówią. Nie dostrzegają, iż za chwilę to ktoś inny uporządkuje również ich sposób myślenia.
Cenzura zawsze zaczyna się od dobrych intencji
Historia pokazuje, iż każda forma cenzury zaczyna się od szczytnych haseł. Od „ochrony dzieci”, od „bezpieczeństwa państwa”, od „obrony demokracji”. A kończy się tak samo: kneblem dla tych, którzy mają odwagę pytać.
Demokracja bez pluralizmu opinii staje się tylko dekoracją, a internet bez wolności słowa – kolejną wersją gazety, w której wszystkie nagłówki pisze jeden redaktor.
Podsumowanie: wolność słowa to test dla demokracji
Wolność słowa nie jest luksusem ani przywilejem – to fundament, na którym opiera się społeczeństwo obywatelskie.
Kiedy politycy i media próbują decydować, kto ma prawo mówić, a kto nie – nie bronią demokracji, ale ją demontują.
Dlatego warto pamiętać: prawdziwej wolności nie trzeba się bać. Trzeba się jej domagać – zanim znowu będzie za późno.



