Cena wolności. Powstańcze wspomnienia

polska-zbrojna.pl 18 godzin temu

W szpitalu słyszałem małego chłopca, któremu pod słabym znieczuleniem lekarz amputował strzaskaną dłoń: „Panie doktorze, te trzy paluszki niech pan obetnie, a te dwa zostawi, to będę mógł jeszcze pisać”… Przeżyłem wojnę i Opatrzność dała mi długie życie, ale wojny z pamięci nie da się wymazać… – wspomina ppłk Henryk Kokosza „As”, powstaniec warszawski.

Nauka obsługi karabinu maszynowego MG 08/15.

Kalejdoskop życia i śmierci

Tak, powstanie na Pradze trwało krótko, ale jakiż to był kalejdoskop życia i śmierci, emocji… Jednej dziewczynie – pamiętam tylko jej pseudonim „Żaba” – uratowałem życie. Ona była ciężko ranna, a do tego w ciąży. Kiedy pod krzyżowym ogniem niemieckiej i sowieckiej artylerii ewakuowano nasz szpital, to znaczy znoszono z pięter rannych do piwnic, zapomniano o „Żabie”. Ostrzał się wzmógł i pytam kolegi Mietka: „Gdzie ‘Żaba’?”. Chwycił się za głowę, iż o niej zapomnieli. Pobiegłem na pierwsze piętro, patrzę, leży dziewczyna na noszach, na podłodze. Z noszami nie dałbym rady jej zabrać, więc starałem się ją wziąć na ręce – a miała przez odłamki pocisku strasznie pokiereszowane plecy i wyrwane pośladki… I kiedy próbowałem ją podnieść, w tym momencie uderzył pocisk w magazynek z medykamentami. Podmuch eksplozji spowodował, iż dosłownie na plecach zjechałem z nią w dół. Miałem na grzbiecie zdartą skórę, ale dziewczynę uratowałem. Jej matka z wdzięczności podarowała mi ugotowaną skórkę ze słoniny… Podzieliłem się nią z kolegami. To był rarytas, bo na Pradze panował głód – odcięło nas całkowicie przez walki Niemców z nacierającą Armią Czerwoną i Wojskiem Polskim.

REKLAMA

Podczas tych walk jeden z pocisków artyleryjskich – nie wiadomo, czy niemiecki, czy sowiecki – uderzył w ludzi rozbierających barykadę na rogu Kowelskiej i Kowieńskiej. Masakra! Pobiegliśmy z Mietkiem ratować rannych, podnosimy z bruku chłopca, 11, może 12 lat, i jego tors został w moich rękach, a nogi w rękach Mietka – odłamek przeciął go na pół. To było straszne przeżycie – straszniejsze od tego w czołgu pod Berlinem… Albo w szpitalu słyszałem małego chłopca, któremu pod słabym znieczuleniem lekarz amputował strzaskaną dłoń: „Panie doktorze, te trzy paluszki niech pan obetnie, a te dwa zostawi, to będę mógł jeszcze pisać”… Przeżyłem wojnę i Opatrzność dała mi długie życie, ale wojny z pamięci nie da się wymazać…

Ppłk Henryk Kokosza „As” (ur. 3 stycznia 1920 roku w Warszawie), przed wojną należał do Orląt Związku Strzeleckiego, starszy saper Plutonu 1662 praskiej Armii Krajowej, który brał udział w zdobyciu centrali telefonicznej – tzw. Małej PAST-y przy ul. Brzeskiej 24. Od września 1944 roku dowódca czołgu w 1 Armii WP.

Przeżyłem horror

Bandyci Dirlewangera to byli zupełni degeneraci – zamroczeni alkoholem psychopaci… Niestety, widziałem na własne oczy, jak pacyfikowali Ochotę; przez pewien czas przetrzymywano mnie na Zieleniaku, gdzie panami życia i śmierci byli siepacze Kamińskiego – tam działy się rzeczy dantejskie – gwałty kobiet, morderstwa… W tym piekle byłem razem z rówieśnikiem, 14-letnim Ryśkiem. Trzymaliśmy się razem od chwili rozbicia mego oddziału i razem kombinowaliśmy, jak się z tego piekła wyrwać. Na szczęście udało nam się wejść do jednej z grup ludności cywilnej, którą Niemcy z Zieleniaka wyprowadzili do obozu przejściowego w Pruszkowie. Z tegoż obozu, choć nie był on takim horrorem jak Zieleniak, także postanowiliśmy jak najszybciej uciekać. I udało nam się znowuż wejść do jednego z pociągów – okazało się, iż to transport w głąb Niemiec. Bardzo długo jechaliśmy w tych bydlęcych wagonach, bo jakieś dwa tygodnie. Znaleźli się tacy, którzy próbowali uciekać przez otwór wyrwany w podłodze wagonu, ale kiedy niemieccy konwojenci ich schwytali i rozstrzelali na miejscu, więcej prób nie było.

W końcu dojechaliśmy do Buchenwaldu i tu esesmani pozostawili wszystkich dorosłych mężczyzn, a kobiety i dzieci pojechały dalej. W ten sposób trafiliśmy do obozu w Oranienburgu, a stąd po pewnym czasie – do Brunszwiku w Dolnej Saksonii. To już był końcowy przystanek. Mieliśmy tu z Ryśkiem dużo szczęścia wynikającego z polskiej solidarności. Kiedy więźniowie, a zwłaszcza kiedy kobiety dowiedziały się, iż jesteśmy z Warszawy, zaopiekowały się nami i załatwiły nam przeniesienie do niewielkiego podobozu przy fabryce konserw, gdzie były znośne warunki. Tu doczekaliśmy w kwietniu 1945 roku wyzwolenia przez Amerykanów.

Jan Maciejowski „Gnom” (ur. 26 czerwca 1930 roku w Płocku), harcerz Szarych Szeregów, w Powstaniu Warszawskim łącznik dowódcy odcinka AK „Ochota”, po wyzwoleniu z niewoli żołnierz czołówki naprawczej 2 PPanc. 1 DPanc. Po wojnie reżyser wielu głośnych i nagradzanych spektakli teatralnych.

Na pomoc walczącej stolicy

Niestety, zrzuty lotnicze broni i zaopatrzenia z Zachodu nie były zbyt liczne, a i z dostarczeniem wsparcia do walczącej Warszawy był problem, bo Niemcy otoczyli stolicę szczelnym kordonem. Dochodziło do licznych walk oddziałów idących z Kampinosu na pomoc walczącym powstańcom. Sytuacja w terenie stawała się coraz bardziej dramatyczna, bo i tu nieprzyjaciel zaczął organizować coraz potężniejsze i, niestety, skuteczne akcje odwetowe. Wielka tragedia dotknęła też naszą bazę. Pewnego dnia oddział partyzancki odpoczywający w majątku zaprószył ogień i doszczętnie spłonęła stodoła, w której przechowywane były broń ze zrzutów i sprzęt wojskowy. Pożar podsycany eksplozjami amunicji ściągnął tu gwałtownie niemiecką obławę. Partyzanci zdołali umknąć, ale Niemcy w pogorzelisku odnaleźli wypalony wrak motocykla i ślady po amunicji. Z miejsca aresztowali właściciela majątku oraz jego 18-letniego syna i rozstrzelali.

Można powiedzieć, iż nasza placówka o wymownym kryptonimie „Tasak” znalazła się w oku cyklonu, bo pod koniec września, kiedy Powstanie Warszawskie chyliło się ku upadkowi, Niemcy z całą mocą rzucili się do likwidowania Zgrupowania AK „Kampinos”. Ratunkiem dla części oddziałów było przebijanie się w kierunku Gór Świętokrzyskich, a dla wielu żołnierzy powrót do konspiracji. Bardzo to było gorzkie doświadczenie połączone z goryczą po klęsce powstania. Ja znalazłem się wśród tych, którzy zeszli z powrotem do podziemia.

Eugeniusz Stefankiewicz „Jastrząb” (ur. 27 marca 1925 roku w Żyrardowie; zm. 15 lutego 2025 roku w Łodzi), major, żołnierz ZWZ/AK w latach 1940–1945 w Podkowie Leśnej, Kedywie w Milanówku i placówce zrzutowej „Tasak” w Izdebnie Kościelnym.

Sanitariuszka z powstańczego szpitala

Początkowo służba sanitarna na mym odcinku polegała głównie na szukaniu wszędzie, gdzie się dało materiału, z którego można było sporządzić bandaże – zbierałam prześcieradła, poszewki, ręczniki. Tego trzeba było naprawdę dużo, bo brakowało wody na pranie zużytych opatrunków, więc należało ciągle przygotowywać nowe. Z każdym kolejnym wrześniowym dniem robiło się coraz trudniej, bo rannych przybywało, a lekarstw, bandaży i innych medykamentów było – nomen omen – jak na lekarstwo. Co gorsza, zaczęło brakować choćby wody i ludzie doświadczali strasznych katuszy z pragnienia, nie mówiąc już o bólu, którego nie było czym uśmierzać. Dla mnie to były naprawdę ciężkie chwile, bo jak wytłumaczyć cierpiącym ludziom, iż nie mogę im pomóc… Przede wszystkim opiekowałam się rannymi leżącymi w piwnicach w obrębie ulic Zgoda, Boduena i Przeskok. W byłej kawiarni przy Boduena 4 zorganizowano duży szpital, tam też służyłam.

Dziś często się zastanawiam, iż mimo iż prawie nie miałam co jeść, podstawą naszej diety był rozgotowany jęczmień ze zdobytych magazynów Haberbuscha, ja nie pamiętam uczucia głodu. Jak można było żyć bez mycia się, bez jedzenia i bez snu przez dwa miesiące? Nie dość tego – z każdej strony szalał ogień nieprzyjaciela, ciągłe bombardowania i naloty… Ale przez to wszystko przebija się euforia tych pierwszych dni powstania – kiedy poczuliśmy się znowu wolnymi ludźmi – iż skończył się ten straszny terror.

Janina Kin „Janeczka” z domu Ostrowska (ur. 1 marca 1926 roku w Warszawie), w Powstaniu Warszawskim sanitariuszka 101 kompanii Batalionu „Bończa”.

W związku z 81. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.

Zapraszamy do lektury!


Fragmenty wywiadów z weteranami przeprowadzonych przez Piotra Korczyńskiego, opublikowanych w miesięczniku „Polska Zbrojna” oraz kwartalniku„Polska Zbrojna. Historia”.

PZ
Idź do oryginalnego materiału