Ćwiczenia „Zapad 2025” powoli dobiegają końca. Propaganda Moskwy i Mińska usiłuje nadać im poważny wymiar, użyć ich do zastraszania Europy, zwłaszcza wschodniej flanki, ale fakty są takie, iż mamy do czynienia z żałosnym „show of force”. Tegoroczny „Zapad” jest cieniem wcześniejszych edycji manewrów i potwierdza poważne problemy rosyjskich sił zbrojnych oraz to, jak gigantycznym wyzwaniem dla rosji jest toczona przez nią wojna w Ukrainie.
Pisałem o tym przedwczoraj, więc nie będę rozwijał wątku (zainteresowanych odsyłam do sobotniego wpisu). Chciałbym jednak odnieść się do zdarzeń, które wydarzyły się już po publikacji mojego postu. W miniony weekend burzą przez nasze media – głównie społecznościowe – przetoczył się krótki film zarejestrowany w obwodzie królewieckim. Była to klasyczna „wrzutka” rosyjskiej propagandy – materiał prezentujący okazały sprzęt wojskowy, w tym przypadku wyrzutnię Iskander ze spionizowanym (bliższym momentowi wystrzelania) pociskiem. Co istotne, pojazd pojawił się w pobliżu granicy z Polską, a rosyjskie źródła przekonywały, iż ta dyslokacja jest elementem „Zapadu”.
W ramach manewrów zrealizowano również w zamyśle bardziej spektakularny epizod. Jako podało ministerstwo obrony rosji, fregata floty północnej „Admirał Gołowko” wystrzeliła pocisk hipersoniczny Cyrkon. Oczywiście cel znajdujący się na Morzu Barentsa „został zniszczony bezpośrednim trafieniem”. Działaniom na odległym akwenie towarzyszyła operacja lotnicza, w trakcie której użyto czterech samolotów bombowych Tu-22M3. Wykonały one czterogodzinny patrol oraz symulację uderzenia rakietowego na cele naziemne. Brzmi to wszystko poważnie? Na pierwszy rzut oka i ucha owszem.
A na drugi? Cóż, skoro nie można grać spektakularnymi obrazkami wielkich manewrów na Białorusi – bo ich nie ma (przypomnę, w tegorocznym „Zapadzie” udział wzięło 10 tys. żołnierzy) – można (a patrząc z rosyjskiej perspektywy trzeba) potrząsać szabelką w inny sposób. Z czym jednak realnie mamy do czynienia? Loty patrolowe samolotów bombowych to nic nadzwyczajnego, a miotane przez nie pociski nie są wielkim wyzwaniem dla natowskich systemów przeciwlotniczych. Wizerunek cudownej broni, jaki usiłuje budować rosyjska propaganda w odniesieniu do Cyrkona, ma z kolei kilka wspólnego z rzeczywistością. To ulepszona wersja pocisku Oniks, opracowanego jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Diabelnie szybkiego, to prawda, ale niespecjalnie celnego i już z pewnością nie „niestrącalnego”. Ukraińcy potrafią sobie z nim radzić, używając w tym celu amerykańskich Patriotów. A warto podkreślić, iż nie dostali najnowszych wytworów zbrojeniówki zza oceanu (przekazane im systemy prezentują poziom z przełomu wieków).
Skądinąd to znamienne, iż epizod „Zapadu” ćwiczyła flota północna, a nie bałtycka. Ta druga, trzymana w szachu na „wewnętrznym morzu NATO”, niespecjalnie miałaby się czym pochwalić (czym nam pogrozić). Takie są fakty.
Co zaś się tyczy nieszczęsnego Iskandera blisko granicy – w gruncie rzeczy była to żałosna próba zwrócenia uwagi polskiej opinii publicznej. Wyrzutnia nie musi wyjeżdżać niemal pod przejście, by mogła być użyta – te rakiety mają zasięg kilkuset kilometrów. To niebezpieczna broń, w Ukrainie siejąca niemałe spustoszenia w miastach na północy kraju. ale miejmy świadomość kontekstu – w obwodzie królewieckim jest raptem kilka wyrzutni, które już w pierwszych minutach wojny nie przetrwałyby konfrontacji z naszym lotnictwem (i siłami specjalnymi). A uzupełnić tych strat rosjanie nie mieliby czym i jak. Generalnie, cała królewiecka eksklawa jest – z ich perspektywy – nie do obrony przy wykorzystaniu dostępnych, konwencjonalnych środków. Niegdyś potężnie uzbrojony obwód – na skutek działań wojennych w Ukrainie – został ogołocony z niemal wszystkiego, co miało jakąkolwiek militarną wartość. Mówiąc wprost i dosadnie, dziś to rosjanie winni się bardziej obawiać naszego „wjazdu” niż my ich.
Co warto podkreślić, by odbić piłeczkę rosyjskiej narracji. Nie dla satysfakcji i potrzeby poprawienia sobie nastroju. Jest rzeczą niepokojącą, jak łatwo „obrabia nas” kremlowska propaganda. „Zapad”, gdzie z „niczego” kręci się przysłowiowy bicz – a my to kupujemy (część mediów i opinii publicznej) – jest kolejnym na to dowodem. Dojrzyjmy owo „nic”, i generalnie dostrzeżmy realne możliwości rosyjskiej armii, brutalnie weryfikowane w Ukrainie. I przestańmy u licha panicznie się bać. Ten diabeł wcale nie jest taki straszny…
—–
A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.
Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Szanowni, moje książki powstają także dzięki Wam! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.
Nz. Kadr ze wspomnianego w tekście filmu.